czwartek, sierpnia 05, 2004

Znowu deszcze zenitalne...Od trzech dni o czternastej codziennie pada. Kiedy się chmurzy cały dzień, to jeszcze, ale kiedy jest pogoda jak dzisiaj - słoneczko, 25 stopni w cieniu - smiesznie to wygląda, kiedy nagle nadlatuje skąds wanna pełna wody, patrząc na zegarek wylewa zawartosć na miasto i odlatuje dalej. Ciekawe, skąd wanna ma zegarek???

Dzisiaj szkolę się w wysyłaniu faksów (nie ma jak być tanią siłą roboczą...). Przemyslne urządzenie, choć nie ma w sobie uroku tych wielkich maszyn z tarczą telefoniczną, klawiaturą maszyny do pisania i otworkiem, skąd wypluwały się podziurkowane rolki papieru. Ot, telefaksy jako tajemnica dzieciństwa - jak to się dzieje, ze tu się pisze, a tu się koduje, a tu idzie dalej...W dodatku wielkie to było jak komoda. A ten dzisiejszy mój faksik - mały, zwinny i absolutnie bez uroku.

A poza tym wyludnione miasto. Wszyscy zapakowali się we wszelkie mozliwe srodki transportu i odjechali Gdzie-bądź i Byle-gdzie. Wieczory spędzam na balkonie, ksiązka w łapie, słonecznik obok, cos w rodzaju Johna Zorna lub Mirabasiego z Jagodzińskim leci z głosników, zapach maciejki ze skrzynki, puste kompletnie podwórko, nawet żule mają urlop. A potem w miasto, z rosnącym zdziwieniem, że Warszawa o godzinie 22 wygląda dokładnie jak Ciechanów o tej porze.
Znaczy się, pusto. Tylko znicze i kwiaty co jakies kilkaset metrów w ramach pozostałosci po obchodach 1 sierpnia. Puste miasto z "teraz" rozmawia z pustym miastem z "wtedy".

Brak komentarzy: