środa, października 29, 2003

A mówiłem Wam, ze Bagiński przypomina mi skrzyżowanie Nuandy i Abnuka? Z gadki taki bardziej Nuand, z wyglądu Abnuk. Albo odwrotnie:). Pan Bóg dysponuje chyba skończoną liczbą typów ludzkich, a potem bawi się już tylko kombinacją materiału wyjściowego.

"Nowo otwartej" i "z zagranicy" - to w ramach doradztwa ortograficznego.

A co się z Wodzostwem dzieje? Na listy nie odpowiada, cisza, że aż piszczy w uszach. Czyżby został kanadyjkarzem już na amen?

niedziela, października 26, 2003

Sprostujmy: Maciek próbował do mnie ostatnio mówić nawet "torze", a to jest skrót od "dyrektorze". Nic to, jak mawiał pewien mały rycerz, przyjdzie się rozstać z Autorytetem, niech mu ziemia lekką będzie:). Ogłaszam wszem i wobec: można mnie tykać bezkarnie, gryźć nie będę.

Co do masek: jeśli uważasz to moje skromne zdanko za komplikowanie spraw prostych, to zapraszam do lektury dwóch tomów "Masek" z serii gdańskich Transgresji. 600 stron wypisów z różnych tekstów i zapisów dyskusji, w których roiło się od utytułowanych wypowiadaczy sądów równie interesujących co skomplikowanych:).

Rozumiem, że po tych pięciu litrach (na ilu, że zapytam z niezdrowej ciekawości?) siadacie za klawiaturami i tworzycie programy, które w momencie tworzenia zdają się wam genialne, prostsze i wydajniejsze niż wszystko, co do tej pory napisano, a kiedy się budzicie, okazuje się, że komputer odmawia startu, bo wykastrowaliście szlachetnego XP lub jeszcze szlachetniejszego Linuxa:) Mieliśmy na studiach to samo tylko z poezją lub manifestami literackimi.

We wczorajszej "Rzepie" dużo piszą o Rosjanach, a my ich bracia w rodzinie słowiańskiej, a wrogowie polityczno-religijni, więc poczytać warto. I taki kawałek: Rosjanin budzi się na kacu i stwierdza, że Boga nie ma, wieczorem znów Boga odnajduje, rano stwierdza jednak obecność pustki po Bogu, wieczorem znów jest z Bogiem za pan brat. W takim rytmie drga rosyjska dusza. Anegdotę tę trzeba opowiadać wszystkim czytelnikom Dostojewskiego, jako wprowadzenie, zamiast uczonych wstępów.

Nareszcie się wyspałem. Taka nadprogramowa godzina powinna być raz w tygodniu! Miłej niedzieli!
Wklejać, nie wklejać, oto jest pytanie? Młodzi poeci krakowscy, młodzi neolingwisci warszawscy pewnie by się obruszyli: "po co nam starzec-poeta?"

Właśnie dlatego jest jednak potrzebny, wszak pamięć i mądrość trwają dzięki starcom lub na przekór nim, ale nigdy bez nich:

CZESŁAW MIŁOSZ


Orfeusz i Eurydyka

Stojąc na płytach chodnika przy wejściu do Hadesu
Orfeusz kulił się w porywistym wietrze,
Który targał jego płaszczem, toczył kłęby mgły,
Miotał się w liściach drzew. Światła aut
Za każdym napływem mgły przygasały.

Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami, niepewny
Czy starczy mu sił w tej ostatniej próbie.

Pamiętał jej słowa: „Jesteś dobrym człowiekiem”.
Nie bardzo w to wierzył. Liryczni poeci
Mają zwykle, jak wiedział, zimne serca.
To niemal warunek. Doskonałość sztuki
Otrzymuje się w zamian za takie kalectwo.

Tylko jej miłość ogrzewała go, uczłowieczała.
Kiedy był z nią, inaczej też myślał o sobie.
Nie mógł jej zawieść teraz, kiedy umarła.

Pchnął drzwi. Szedł labiryntem korytarzy, wind.
Sine światło nie było światłem, ale ziemskim mrokiem.
Elektroniczne psy mijały go bez szelestu.
Zjeżdżał piętro po piętrze, sto, trzysta, w dół.
Marzł. Miał świadomość, że znalazł się w Nigdzie.
Pod tysiącami zastygłych stuleci,
Na prochowisku zetlałych pokoleń,
To królestwo zdawało się nie mieć dna ni kresu.

Otaczały go twarze tłoczących się cieni.
Niektóre rozpoznawał. Czuł rytm swojej krwi.
Czuł mocno swoje życie razem z jego winą
I bał się spotkać tych, którym wyrządził zło.
Ale oni stracili zdolność pamiętania.
Patrzyli jakby obok, na tamto obojętni.

Na swoją obronę miał lirę dziewięciostrunną.
Niósł w niej muzykę ziemi przeciw otchłani,
Zasypującej wszelkie dźwięki ciszą.
Muzyka nim władała. Był wtedy bezwolny.
Poddawał się dyktowanej pieśni, zasłuchany.
Jak jego lira, był tylko instrumentem.

Aż zaszedł do pałacu rządców tej krainy.
Persefona, w swoim ogrodzie uschniętych grusz i jabłoni,
Czarnym od nagich konarów i gruzłowatych gałązek,
A tron jej, żałobny ametyst, słuchała.

Śpiewał o jasności poranków, o rzekach w zieleni.
O dymiącej wodzie różanego brzasku.
O kolorach: cynobru, karminu,
sieny palonej, błękitu,
O rozkoszy pływania w morzu koło marmurowych skał.
O ucztowaniu na tarasie nad zgiełkiem rybackiego portu.
O smaku wina, soli, oliwy, gorczycy, migdałów.
O locie jaskółki, locie sokoła, dostojnym locie stada
pelikanów nad zatoką.
O zapachu naręczy bzu w letnim deszczu.
O tym, że swoje słowa układał przeciw śmierci
I żadnym swoim rymem nie sławił nicości.

Nie wiem, rzekła bogini, czy ją kochałeś,
Ale przybyłeś aż tu, żeby ją ocalić.
Będzie tobie wrócona. Jest jednak warunek.
Nie wolno ci z nią mówić. I w powrotnej drodze
Oglądać się, żeby sprawdzić, czy idzie za tobą.

I Hermes przyprowadził Eurydykę.
Twarz jej nie ta, zupełnie szara,
Powieki opuszczone, pod nimi cień rzęs.
Posuwała się sztywno, kierowana ręką
Jej przewodnika. Wymówić jej imię
Tak bardzo chciał, zbudzić ją z tego snu.
Ale wstrzymał się, wiedząc, że przyjął warunek.

Ruszyli. Najpierw on, a za nim, ale nie zaraz,
Stukanie jego sandałów i drobny tupot
Jej nóg spętanych suknią jak całunem.
Stroma ścieżka pod górę fosforyzowała
W ciemności, która była jak ściany tunelu.
Stawał i nasłuchiwał. Ale wtedy oni
Zatrzymywali się również, nikło echo.
Kiedy zaczynał iść, odzywał się ich dwutakt,
Raz, zdawało mu się, bliżej, to znów dalej.
Pod jego wiarą urosło zwątpienie
I oplatało go jak chłodny powój.
Nie umiejący płakać, płakał nad utratą
Ludzkich nadziei na z martwych powstanie,
Bo teraz był jak każdy śmiertelny,
Jego lira milczała i śnił bez obrony.
Wiedział, że musi wierzyć i nie umiał wierzyć.
I długo miała trwać niepewna jawa
Własnych kroków liczonych w odrętwieniu.

Dniało. Ukazały się załomy skał
Pod świetlistym okiem wyjścia z podziemi.
I stało się jak przeczuł. Kiedy odwrócił głowę,
Za nim na ścieżce nie było nikogo.

Słońce. I niebo, a na nim obłoki.
Teraz dopiero krzyczało w nim: Eurydyko!
Jak będę żyć bez ciebie, pocieszycielko!
Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół.
I zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi.

sobota, października 25, 2003

A za Malkovicha przepłaciłem haniebnie, bo kupiłem go wcześniej tak zupełnie normalnie, cholera jasna, w sklepie!
b rh+, niestety. Mój ojciec ma zero, o ile się nie mylę. Może inny wampir sie pożywił? Już parę litrów ze mnie wyciekło:).

Też zauważyłem to Radiohead w Vanilla Sky. Akapit był a propos maski: maska nas zmienia, jesteśmy tym, kim nie jesteśmy, więc jeszcze bardziej w masce jesteśmy sobą. Taki mały paradoksik, przed snem, żeby nas męczył. A tłumaczę się, bo czuję pewną niestosowność pisania o sztuce (filmie, literaturze, muzyce) w obliczu zupełnie realnych faktów egzystencji. Sam to sobie od razu tłumaczę, bo wiem, że sztuka to życie, ale o wybaczenie proszę tych, którzy prezentują pogląd zgoła odmienny, na przykład że sztuka to udawanie i bzdura, a tylko życie ma wartość wymierną i dotkliwą. Tyle tytułem wyjaśnienia.

Zwracam honor. Zupka wyglada całkiem apetycznie, ale nie umywa się jednak do takiego tatara na przykład!

piątek, października 24, 2003

A może to moją krew pijesz, wampirze?:) Jam honorowy dawca, choć dawno nie oddawałem, bo nie była w najlepszym gatunku, wiadomo z jakich powodów. Ale może tak szybko się nie psuje, więc ta oddana pół roku temu jeszcze świeża była?
Może to i niestosowne, bo tu życie, tam sztuka, ale przypomniał mi się nie najgorszy film o człowieku w masce: Vanilla Sky. Ja jestem z tych, którzy sztukę traktują poważnie, może zbyt poważnie, więc wybaczcie.
Ludzie w czerni, powiadasz. Ja w okresie studiów zdecydowanie wolałem ludzi w bieli: dominikanów. Poza tym mam szacunek do instytucji, dla której dzieje świata to tylko jeden z rozdziałów studiowanej przez nią Księgi.
Smaczcne było to coś, co upitrasiłeś? (złe słowo, pitrasić można jajecznicę, kiełbasę na cebulce, albo wyżej zorganizowane odmiany jadła, to co Ty uprawiasz, to kulinarna pornografia, której zresztą sam od czasu do czasu z braku tegoż z perwersyjnym upodobaniem się oddaję;))

poniedziałek, października 20, 2003

Macie ochotę na małą sondę? Dlaczego nienawidzimy Ameryki i dlaczego ją kochamy? Odpowiedź I: kochamy za Johna Coltrane'a i cały ten jazz.
Się zrobiło! Jest 50. Kto da mniej? Ale chyba na razie wystarczy, bo archiwizowanie jest miesięczne. Co do Mitoraja, to mam jakieś niejasne skojarzenia z architekturą i rzeźbą III Rzeszy, ale tu jest to jakby oczyszczone, oczyszczone właśnie przez okaleczenie. I już bardzo ludzkie. Rilke napisał "piękno jest tylko przerażenia początkiem", ale piękno potrzaskane już tylko wzrusza, nie przeraża. Przyznam, że taka harmonia post-totalitarna jednak mnie zaniepokoiła.

sobota, października 18, 2003

Maciuś, link działa teraz jak odrzutowiec! Abnuk: co do płyt, to owszem, ale muszę zrobić wpierw rachunek sumienia. I powiem Ci, że czyta nas naprawdę wiele osób (szacowne belferstwo na przykład, które pozdrawiam), a że nie chcą pisać.... Ja może przypomnę wszystkim: każdy może tu pisać, pod warunkiem, że zgłosi taką chęć. Trzeba tylko napisać do naczal'stwa, że się chce. Naczal'stwo zajmie się resztą. Ale jeśli wolicie czytać - uszanujemy to. W tym trudnym związku to my jesteśmy ekshibicjonistami, a Wy podglądaczami, czyż nie?
Mały update, a raczej fix:
Poprawiłem link "napisz" na górze. Dopiero teraz zauważyłem, że odkąd jest nowy blogger, to stary link nie działa najlepiej...
Gomen nasai!
Chcecie czy nie chcecie - macie! Staty mogą tak być. Baj!
To dać im tego admina. Potrzebny jest ktoś kto rzuci się z zapałem do ulepszania stronki...
Nowy admin to nowe pomysły - ja już się zmęczyłem....

Dobranoc :)
Ale jeszcze nieraz coś zrobię: przeniosłem logo STAT4U - może być? Czy przełożyć tam z powrotem?

piątek, października 17, 2003

Abnuku kochany, nie jesteś nerwowy i nie jesteś warszawskim gimnazjalistą, możesz być tego pewnym, a jeśli masz jakieś wątpliwości, to dam Ci to na piśmie;).
Bart, ty przecież już masz bloga! Właśnie na nim jesteś! (postępuję trochę jak redaktorzyna, który nie chce stracić dobrego gryzipiórka). Myślę nawet dać Ci admina, żebyś mógł sobie pogrzebać w wolnych chwilach w grafice. Chcesz? Problem jest tylko tego rodzaju, że nie mamy dostępu do serwera, więc z obrazkami byłby pewien kłopot. Chyba, że będziesz ciągnął grafikę z jakiegoś swojego serwerka. Więc chcesz? A Ty, Abnuk? Wprawdzie gdzie adminów czterech..., ale niech tam, demokracja to demokracja. Admin dla wszystkich!!![?]:)

środa, października 15, 2003

Oj, Panowie, tj. dzieci. Podać Wam piwo czy rękawice bokserskie? Coś się taki Abnuku drażliwy zrobił? Mam prawo się odzywać, bo w Twoim poście to ja byłem hero nr one. I nie wywołuj wilka, bo na moje rozeznanie, to Małgorzata właśnie odeszła. Tak zupełnie i nieodwracalnie. Chorowała, to wiedziałem, no ale żeby aż tak, żeby zupełnie zniknąć? Tego się nie robi kotom w pustym mieszkaniu!!!
A poza tym, piszcie sobie ile wlezie! Tylko to po nas zostanie!

niedziela, października 12, 2003

Wklejam, już wklejam. Dostałem imprimatur, więc czuję się rozgrzeszony. Co do zakończenia: a masz na oku jaką lichwiareczkę?;)

objaśniam: nuand poniższe refleksje przed ogółem ukrył, a ja je upubliczniam!... ale najpierw zapytałem, nie myślcie, że jestem taki odważny. Wszak nawet postronni narodowie znają moc karykaturalnego ołówka nuandy...:)
Do Krakowa, Panowie, do Krakowa!

"No więc od dwóch tygodni jestem w Krakowie i powoli próbuję wsiąknąć w to miasto. Ostatnio odkryłem, że rynek Starego Miasta jest tylko przykrywką, czymś w rodzaju oficjalnej twarzy Krakowa, przynętą na portfele obcych, z których każdy otrzymuje tam namiastkę obcowania z niecodzienną kulturą, wyklętą poezją, awangardową sztuką, życiem studenckim i "klimatem miasta" (cokolwiek to nie jest, często się o tym słyszy). Gówno prawda. Prawdziwy Kraków jest w śródmieściu - na Placu Nowym, na który trafiłem przypadkiem którejś nocy... To jest dopiero atmosfera! Całe tętniące życiem podziemie ukrywające się w kilkunastu kamienicach, na których oko wodzącego wzrokiem po mapie nawet się nie zatrzyma! Lista obecności obejmuje cały przekrój społeczny (przypominam: jest godzina 23): malutkie dzieci bawiące się w kałużach, młodzież odzianą w dresy, pijącą wódkę na pustych straganach, bezrobotnych pijących wódkę na krawężnikach, bezrobotnych próbujących być "robotnymi" dzięki sprzedawaniu kiełbasy z grilla rozstawionego wprost na ulicy, bezrobotnych drących się i bluzgających na dzieci, nie chcące wrócić do domu, straż miejską swobodnie przechadzającą się w tłumie, meneli, dzianych gostków, snobów ubranych w markowe ciuchy, głodnych i obdartych artystów recytujących na głos swoje wiersze albo sprzeczających się na programowe tematy przy piwie, artystów uznanych i burżuazyjnych, cwaniaczków, anarchistów, punków, urzędasów, strażaków, kobiety brzydkie, kobiety piękne i kobiety, które nie zwracają uwagi ani jednym, ani drugim, kolesie w skórach, dresach, togach i garniturach, księży, ludzi w wieku średnim i w jesieni zycia, całe bractwo studenckie rozstawione po knajpach z muzyką jazzową, awangardową, rockową, bluesową, housową, drum&bassową oraz Bóg wie jaką jeszcze, w knajpach w stylu retro, new age, techno, undergroundowym i kilkunastu innych wystrojach... Wszystko to w dymie papierosów ciągnącym z knajp oraz w dymie węgla drzewnego o zapachu kiełbasy, rozchodzącym się z rusztów. Zupełnie jakby w zoo otworzyć klatki. Dookoła głośno i kolorowo jak w karnawale, nikt się nie awanturuje, nikt nie naskakuje na nikogo, wszyscy w zgodzie pomimo różnic. Obcy ludzie podchodzą do siebie, zapraszają się na piwo, rozmawiają, choć nigdy się nie widzieli - po godzinie tam spędzonej pójść na rynek to doświadczenie wprost szokujące. Na rynku ciemno, cicho, sztywno, obcojęzyczno i drogo. Jak sor będzie kiedyś w Krakowie, to wpadniemy do Antidotum. Będziem jak te dwa Raskolnikowy".

poniedziałek, października 06, 2003

Wahadło mojej aktywności znalazło się właśnie w pozycji: "czytaj". Dlatego wybaczcie wszyscy, którzy czekają na "pisz". Ale "czytaj" nie wyklucza "wklejaj". Poniższego dość upiornego powitania nie powinni czytać Ci, którzy w najbliższym czasie planują poczęcie/powicie potomka. Nad tymi, którzy mają to (poczęcie/powicie/przybycie) już za sobą, niech się zlitują bogowie.

Josif Brodski
Pieśń na powitanie

Oto twój tato z mamą. Rodzina.
Krew z krwi, kość z kości. Nie twoja wina.
Co, smętna mina?

Oto masz jadło, oto napoje.
Oto refleksje i niepokoje.
Wszystko to - twoje.

Oto twój rejestr. Nic tym rejestrze
Na razie nie ma, prócz: "No, jest wreszcie".
Bierz go i ciesz się.

Oto zarobki, oto koszt życia.
Znikoma między nimi różnica.
W tym tajemnica.

Oto ul, w którym rój pięciu (ponad)
Miliardów żywych tak jak ty gonad
Ma swój pensjonat.

Oto jest książka telefoniczna.
Tajny cel demokracji to liczba.
Prymat w niej kicz ma.

Oto ślub (najpierw) i rozwód (potem)
Jedyna w świecie rzecz stała to ten
szyk. Inne - potęp.

Oto żyletka, oto twój przegub.
Uderz terrorem w pierwszego z brzegu:
Siebie samego.

Oto w lusterku blask dentystyczny.
Oto sny twoje o ośmiornicy.
Dlaczego krzyczysz?

Oto masz ekran telewizora.
Przed chwilą twój kandydat w wyborach
Przegrał, nieborak.

Oto weranda. Czytaj tygodnik,
Patrz, jak twój jamnik, bezczelny szkodnik,
Obsrywa chodnik.

Oto herbatka, w której zapłonął
Odblask żarówki łzą zasuszoną.
To - nieskończoność.

Oto pigułki w fiolce. Migrena
Po wywołaniu kliszy rentgena.
Następna scena:

Cmentarz, trawniki jego zadbane.
Przejedź się jeszcze raz karawanem,
Nim zabrzmi "amen".

Oto testament i spadkobiercy.
Oto świat, żywszy i przestronniejszy
Po twojej śmierci.

A oto gwiazdy. Lśnią z dawną siłą,
jak gdyby ciebie nigdy nie było.
Może tak było?

Oto pośmiertny byt, w którym nie ma
Ni śladu ciebie. Twego istnienia
Brak w tych przestrzeniach.

Witaj w ich mroku, gdzie gaśnie tchnienie,
Gdzie zastępuje jasne zbawienie
Saturna wieniec.