czwartek, sierpnia 12, 2004

Iamibi - gwoli przypomnienia; jak z mgr D. zaczynalismy dłubać animacyjnie, to ja byłam na I roku studiów i nie miałam pojęcia co, jak i gdzie, a D. był na III roku stosunków międzynarodowych. I miał pojęcie odrobinkę większe. I jakos nam to szło, metodą prób i błędów. Więc nie kierunek determinuje człowieka, a chęci. Wszystkiego innego można się sukcesywnie w praktyce douczyć, dowiedzieć itd.

Pomysł z placówką jest o.k., tylko trzeba się rozeznać, jak tam Wasze galicyjskie placówki działają; w Warszawce bywa z tym róznie. Te instytucjonalne patrzą niekiedy chętnie, niekiedy niechętnie, a niekiedy kończy się na odrabianiu lekcji z dzieciakami. Znam jedną swietlicę socjoterapeutyczną (kumpela pracowała tam 8 lat), która opierała swój program w dużej mierze na warsztatach i fajnie im to wychodziło. Czasami lepiej znaleźć jakies stowarzyszenie/fundację, które zajmuje się różnymi działaniami z dzieciakami wszelakimi, niekoniecznie instytucjonalnie, podpiąć się pod nich wolontarystycznie, a potem ciachnąć własny projekcik. Przejrzyj bazę organizacji pozarządowych klon/jawor (www.ngo.pl).

Kurde, poradnik animatora nam się z bloga robi :-) Jeszcze trochę, a wreszcie przestanę marudzić leniwie i obronię ten cholerny projekt dyplomowy z animacji. A potem magisterka i witaj, bezrobocie...Wczoraj wyczytałam w gazecie, ze robią nabór do Agencji Wywiadu i kulturoznawcy tez są mile widziani...Ale na Jamesa Bonda to ja się chyba nie nadaję, a poza tym u nas raczej nie dają takich słuzbowych samochodów ze wszystkimi bajerami :-)


Brak komentarzy: