wtorek, listopada 02, 2010

is there anybody out there? :-)

sobota, stycznia 02, 2010

.

I znowu kilka miesięcy przerwy.

I niektórzy już daawno po poprawkach (zaliczonych!). I mam nadzieję, że po bólu już też.


I skończyły się kolejne święta i nowy rok już leci.


Czyli pesel coraz starszy a sesja za pasem. Na szczęście tym razem jeden egzamin, podobno do przełknięcia, ale historia lubi się powtarzać, choć powtarzać historię USA już bym chyba nie chciał...


No, to ostatni łyk ciepłej herbaty i powrót do
Ilustrowanej Historii Stanów Zjednoczonych Ameryki.


Do następnego!

poniedziałek, września 21, 2009

ból

Mój Boże, czy ten blog został stworzony do bólu?
Kasia w szpitalu, być może jutro będzie operowana.
Wołanie w niepustkę.
Kropka. Nie znak zapytania.

piątek, lipca 24, 2009

No to przerywamy:)

Zapomnieli pewnie trochę tak. Łatwo się bronic przez wyrzucanie winy na zewnątrz, ale tu chyba nie będę odkrywczy: nasza-klasa, na której bywam chwilowo, ale regularnie, bo tego wymaga dobre wychowanie (staroświecki argument, wiem), uśmierciła już kilka znanych mi for. Nie żeby odciągała, bo to nie ten format, ale absorbuje energię internetową (nowa klasa bytów, jej jednostka to klikogodzina;)).
Więc mijamy się na ulicy i z tego jak się okazuje, rodzą się spotkania. Historia zatacza krąg, może to czas odświeżania relacji w staroświeckim wymiarze fizycznym. Gdzie się dotknąć można, gdzie uśmiech ma więcej zmarszczek niż ":)"
Ale tu także, jak zwykle, jak najczęściej, jak nie zapamiętam się gdzie indziej.

czwartek, lipca 23, 2009

Let's break the silence...

... że tak po angielskiemu zacznę ;) A wcale nie przypadkowo, ale o tym później.

Kiedy już wszyscy (łącznie z właścicielem bloga) zapomnieli i nie odwiedzają, ja wchodzę późną (no, może przesadzam) nocą i piszę posta (czy też post), przy czym używam wielu (pewnie niepotrzebnych) nawiasów.


Nie wiem ile osób to przeczyta, ale nikt (na pewno?) nie może mi zabronić tak się tutaj pouzewnętrzniać (ale słowo stworzyłem :]), co niniejszym czynię.

Może i wakacje, ale trochę się dzieje, choć póki co nie zanosi się na jakieś fascynujące i wspaniałe wyjazdy. Chociaż na te nie-fascynujące i nie-wspaniałe też się nie zanosi. Ale za to... dostałem pracę ;) Tzn. można tak powiedzieć. Takie już życie freelancera ;) Oprócz tego mam nad sobą widmo dwóch poprawek na uczelni, chociaż nie martwię się tak, jak myślałem, że będę się martwił.

I to tyle tytułem odświeżenia bloga, dobranoc ;)

wtorek, kwietnia 21, 2009

Jest...

dobrze, ale nawet nie jest źle, czy jakoś tam Grabowski śpiewa w Trójce (chyba)Himilsbachem. Rację ma Samm, bo tekstu tu mało, ale dzieje się, oj dzieje dużo, zwłaszcza z mojego punktu widzenia. Bo lat przybywa, a wraz z nimi pasji (życia) - ostatniej na imię petanque, to taki "sport" połączony z rekreacją, z filozofią i z estetyką pewną, co tu dużo gadać, trzeba zagrać, więc pograjmy i pogadajmy, linki odpowiednie znajdziecie; myślę, że warto, 64 mln Francuzów nie może się mylić. A tu też oczywiście, jak najbardziej, jak najczęściej.

sobota, marca 28, 2009

sobota, stycznia 24, 2009

o :)

Aaaale fajnie, w końcu ktoś pisze! :)

To ja tak najpierw odnośnikiem:

@iamibi:
ostatnio wracałem z Paryża autobusem do Warszawy i przejeżdżałem przez Brukselę. Wrażenie zrobiła na mnie niesamowite i obiecałem sobie, że tam wrócę na dłużej :) W ogóle chyba sam powrót dostarczył mi więcej fajnych wrażeń, niż sam ponad-tygodniowy pobyt w Paryżu. Strrrrasznie mi się spodobała Antwerpia, a jeszcze bardziej Rotterdam! Żałuję tylko, że nie miałem nawet chwili, żeby wyjść i trochę zdjęć porobić...
A Krakowa zazdroszczę... Mieszkałem pół roku, ale jakoś tak wyszło, że wylądowałem w brzydkiej i szarej stolicy. Ale jedno wiem: długo to ja tu nie wytrzymam ;) I do Krakowa wracałem już kilka razy od tamtego czasu. Nie uwolnię się i co poradzę? ;)


Coś tu jeszcze miałem napisać i oczywiście zapomniałem ;)

A, właśnie. To ciekawe, że tak dużo nas (Was) się porozjeżdżało po całym świecie. Ja też zawsze chciałem opuścić ten kraj, a teraz już sam nie wiem... Może wystarczy mi od czasu do czasu gdzieś wyjechać na dłużej? Planuję wakacyjny wyjazd do Stanów, a konkretnie do Wielkiego Jabłka, które zawsze, ale to zawsze chciałem zobaczyć. Co prawda 9-10 tygodni pracy i 1-2 tygodnie zwiedzania, więc bilans raczej marny, ale i tak warto ;)

Tak a propos rozrzucenia nas po ziemi, żebyśmy szukali swoich miejsc i czasów, to ostatnio doszedłem do wniosku, że cholernie żałuję, że nie urodziłem się ze 30-40 lat temu. Byłbym teraz gwiazdą rocka ;)

środa, stycznia 14, 2009

Maciek humanistą z Japonii? ;-)

już Ci kiedyś Maćku powiedziałem, że Ty jesteś taki humanista, który nie wie, że nim jest...

No cóż... Nie będę się kłócił z zawodowcem ;) Może i jestem. A może tylko dobrze udaję ;)
Długie zdania potrafię pisać, bo chyba podświadomie widzę nawiasy zamiast przecinków i myślników opakowujących zdania podrzędne. A niedobór fachowego słownictwa próbuję maskować zaimportowanym słownictwem z innych dziedzin ;)
Natomiast talentu do np. opisów w stylu retardacji (kilka mądrze brzmiących słow z j. pol. jednak udało mi się zapamiętać :)) u Homera to ja nie posiadam - las jest zielony, kropka, enter.
Patrząc zaś z drugiej strony (czyli z punktu widzenia czytającego), jeśli utwór wymaga ode mnie poważnego zastanowienia się żeby odpowiedzieć na pytanie co autor miał na myśli?, to albo tekst nie był kierowany do mnie, albo autor się nie postarał ;)

Ach, chyba właśnie zrozumiałem (ma się ten refleks :D) o co tak naprawdę chodzi w zajęciach z języka polskiego (które powinny się może nazywać np. "literatura")! Jak tak sobie teraz myślę, to pewnie ktoś ma już "opanowane" te wszystkie środki artystyczne na tyle, że nie musi się nad nimi zastanawiać, to wtedy widzi tak jakby głębsze, wewnętrzne piękno utworu. Tak samo jak komuś kto nie interesuje się fotografią ciężko jest zdobyć się na mądrzejszą wypowiedź niż "o, jaka ładna tapeta", natomiast dopiero osoba znająca się co nieco na tej sztuce doceni np. dobrze wykadrowany plan, etc. Natomiast ja nigdy chyba nie wyszedłem poza etap "epitety pojedynczą kreską, metafory podwójną, porównania falką"... W sumie takie to przykre trochę.. (nie, nikogo, w szczególności administratora bloga, nie obwiniam). Z drugiej strony, ja mogę się zachwycać zgrabnie napisanym kawałkiem kodu, w którym ktoś zastosował jakieś ciekawe "środki artystyczne" :) A czasy gdy można było znać się na wszystkim już minęły.

Przy okazji, jak to jest, że każdy uczestnik teleturnieju musi oczywiście znać nazwisko autora każdej książki, bo inaczej naraziłby się na śmieszność, ale na każde pytanie z matematyki trudniejsze niż 2+2 można spokojnie nie znać odpowiedzi i wszyscy to zrozumieją?

Swoją drogą, czasami mnie nachodzi że warto by było pamiętać trochę więcej tych autorów ;)
Nie mówiąc już o tym, że nieraz autentycznie żałuję że już zapomniałem niektóre utwory (nie żebym się uczył tekstów na pamięć - chodzi mi o to, że nieraz mam w pamięci tylko sam tytuł, albo na przykład jednozdaniowe streszczenie czegoś, co mi się kiedyś podobało, a nawet nie bardzo pamiętam dlaczego). Trzeba się było bardziej przykładać do nauki ;) I jak zwykle - mądre wnioski, tylko trochę za późno ;)

Natomiast przechodząc do drugiej części (czyli Japonii)...

W ogóle widać że to zawodowy polonista układał te pytania - sformułowane prawie jak na temat wypracowania. Taka bardziej zaawansowana (no bo w końcu to liceum) wersja klasycznego tematu "Moje wakacje" :)

Patrząc wstecz w odległą historię wcale nie jestem pewien że byłoby lepiej (w sensie takim, że bym nie musiał szukać swojego miejsca) gdybym urodził się w Japonii. Jeśli dobrze pamiętam, to w dużym stopniu moje zainteresowania szły po linii... jakby to powiedzieć... fascynacji czymś odmiennym. A w pewnym momencie ukierunkowało się to na konkretnej odmienności po drugiej stronie świata. Tak więc jest spora szansa, że gdybym się urodził w Japonii, to znalazłbym sobie coś innego, w zupełnie innym miejscu na Ziemi.
Tak więc (przynajmniej w niektórych wypadkach) nie chodzi o to, że trafiło się nie tam gdzie by się chciało, ale że chce się trafić tam gdzie się nie jest - jakkolwiek głupio by to nie brzmiało ;)

Natomiast jeśli chodzi o szczegóły mojego konkretnego przypadku, to chyba zostawię to na inny dzień, bo, po pierwsze, muszę sobie lepiej przypomnieć o co w tym wszystkim chodziło, a po drugie miałem dziś wcześniej iść spać...

wtorek, stycznia 13, 2009

Uwielbiam...

Uwielbiam to eMIjowe poczucie humoru:)) I już Ci kiedyś Maćku powiedziałem, że Ty jesteś taki humanista, który nie wie, że nim jest...
A zdjęcia ładne i egzotyczne bardzo.
I statystyki... przełamane!:)

P.S. Jakoś nie było okazji, aż wstyd przyznać, żeby tak wprost zapytać: jak to jest z tą Twoją Japonią? Bo każdy ma chyba czasem wrażenie, że nie urodził się tam, gdzie powinien, że Pan Bóg w swej kapryśnej wariabilności porozrzucał nas po ziemi, żebyśmy wciąż szukali tych właśnie, jedynych, naszych miejsc. A może i czasów?
No więc, jak to jest z tą naszą rozedrganą przestrzennością?

Żeby (statystycznie) poprawić sytuację...

Żeby (statystycznie) poprawić sytuację bloga, piszę jeszcze jedną wiadomość. I teraz, w połowie stycznia 2009, roczna ilość wpisów jest już taka jak łączna w 2008. Czyli statystycznie można prognozować wynik na koniec roku lepszy niż poprzednio :)

Hmm.. :)

Skoro już zostałem "wyczytany" w poprzednim poście, to pewnie wypadałoby coś napisać :)

Szczerze mówiąc to odnalazłem (żeby nie powiedzieć "wygooglałem") tą stronę już kilka dni temu, ale jak przeczytałem te literackie wpisy, to pomyślałem, że jednak ja się chyba do pisania tutaj nie nadaję, bo nawet jeśli wysilę się na jakieś wielokrotnie podrzędnie złożone zdanie - co czasami lubię robić, jak dawniej - to jednak (jak nietrudno zauważyć) słusznie mówi powiedzenie, że nie liczy się ilość ale jakość (literacko-artystyczna), której mi, prostemu człowiekowi z chyba-jednak-raczej-ścisłym umysłem oczywiście brakuje. No ale zniknąć po napisaniu kilku słów na krasiniak.pl (którą to stronę odwiedziłem - oczywiście - żeby nie zająć się czymś pożytecznym) byłoby nieładnie ;)

Mieszkam jeszcze w Polsce (przy czym piszę "jeszcze" głównie dlatego, że jak się przewinie bloga troszkę w dół, to prawie "wszystkich" już gdzieś - bliżej lub dalej - wywiało -- może za mało przewinąłem), w Warszawie. I już nawet od niedawna nie w akademiku (chociaż jeszcze studiuję, a przynajmiej - jak zwykle - udaję ;)).

(Właśnie przewinąłem trochę bardziej w dół (i kilka razy "w bok") i się okazało, że ostatnio napisałem tu coś prawie 5 lat temu... Ależ dziwnie płynie ten czas...)

Tak więc (na razie) w Polsce, ale czasami uda mi się gdzieś wyjechać, a wtedy czasami zrobię kilka zdjęć, które czasami trafiają do jakiejś internetowej galeryjki ;) I teraz oczywiście bezwstydnie podlinkuję tutaj jakieś zdjęcia, mimo że zbyt nowe to one nie są (może w wakacje coś przybędzie :)) Chociaż jakby się zastanowić, to przy częstotliwości wpisów w ostatnich latach, to może nawet gdybym pochwalił się zdjęciami od razu, to wpis byłby jeszcze gdzieś na dole pierwszej strony :)

A tymczasem będę na razie kończył, bo muszę coś na jutro wyciągnąć z logów serwera pocztowego, a skryptu do tego jeszcze nie mam (podobno jeśli "zwykłemu" /w żadnym razie nie mówię tego obraźliwie/ człowiekowi zrobienie czegoś "ręcznie" na komputerze zajmuje godzinę, to informatyk spędzi 55 minut pisząc program, który potem zrobi mu tą pracę w 5 minut ;))
I tym optymistycznym akcentem...

poniedziałek, stycznia 12, 2009

Pięknie!

Iamibi się pięknie ujawnia w piwno-czekoladowym prześwicie na przystań w Brukseli, na stronie www.krasiniak.pl przemknął gdzieś Maciek, a do mnie Wodzu pisze z Kanady, zacytuję, niech tam, będzie na mnie, ale przypominam, że belfer od literatury ma dozgonne prawa do wszelkich produktów (para)literackich swoich podopiecznych (a epistolografia się tu przecie mieści), więc zacytuję, żeby Was nie trzymać w niepewności... więc Wodzu pisze, jeszcze mu nie odpisałem, wiem, świnia jestem, ale odpiszę, na razie cytuję, a zatem Wodzu pisze:

"Teraz co u mnie. Jestem juz oficjalnie panem magistrem (Master of Arts) w zakresie literatury slowianskiej (scislej kombinacji polski-rosyjski). Od wrzesnia zaczalem studia doktoranckie w programie Centre for Comparative Literature na Uniwersytecie Torontonskim. Polega to mniej wiecej na czytaniu bardzo ciekawych pozycji, ktore nie sa literatura, tzn. glownie teorii i filozofii ponowoczesnej. Zgodnie z nieoficjalnym rozkladem obowiazujacym studentow na moim wydziale, w okolicach drugiego roku powinienem dokonac gwaltownego zwrotu i zaczac blyskawicznie wyczytywac teksty literackie, zeby w okolicy trzeciego roku przedstawic temat pracy doktoranckiej, ktora sila rzeczy musi traktowac o literaturze. Formalnie rzecz ujmujac, mam sie sprzedac jako komparatysta literatury polskiej i rosyjskiej z silnym zapleczem teoretycznym. Jak to sie potoczy dalej - nie wiem, bo uczciwie powiedziawszy coraz trudniej jest mi sie przestawic z myslenia teoretycznego na myslenie literaturoznawcze. Nie ma tez specjalnie na to czasu, wiec calosc przypomina troche dowcip o zapalaniu z pustymi taczkami po placu budowy, bo nie ma czasu zaladowac..."

To tylko fragment, taki najbardziej autobiograficzny:) Może tu zajrzy, sprowokowany?:)

niedziela, stycznia 11, 2009

teraz w Brukseli (nie w PE!)

Wracam przez przypadek. Zostało mi zaglądanie tu wypomniane przez kogoś, kto nie znał wcześniej tego miejsca (zostałam wygooglana). Chciałam sprawdzić, czy jeszcze ta wysepka istnieje i zobaczyłam, że w 2007 Staw zastanawiał się, co u mnie... ;) Wiatr mną pomiata, teraz mieszkam w Brukseli. Przyjechałam na ostatnią bezkarną wędrówkę, czyli życie z założeniem niezakorzeniania się. To dłuższy temat, ale w środku coś chciało jeszcze raz postawić się w stanie zawieszenia. Jestem wolontariuszką w Arce. Oznacza to tyle, że mogę tu zostać tak długo, jak chcę (planuję dokończyć rok, czyli do wakacji), nie martwię się o utrzymanie, bo jestem tu po to, żeby mieszkać z niepełnosprawnymi, czyli korzystam z ich dachu nad głową, uczę się funkcjonować w nowym języku (bo we Francji wśród Erazmusów, wielu ze Stanów i Wielkiej Brytanii, to był angielski) i poddaję się eksperymentowi dzielenia codzienności z ludźmi, dla których życie jest czymś zadziwiająco prostym i w każdej chwili głęboko dotykającym. Mało kto ma na taki wolontariat ochotę, ale pobyt tu to psychiczny luksus. Zawieszenie pędzącego świata. A myślę, że do tego ostatniego można wrócić w każdej chwili, raczej nie powinien się przez moje wakacje rozsypać. A jeśli, Staw, chcesz kulinarnych drogowskazów, to jestem w okolicach piwno-czekoladowych. (Piwo to tu tradycja klasztorna, czekolada - kolonialna. A co to za dziwny kraj, ta Belgia, to długo opowiadać. Nikt nie wie, jak to się trzyma w jednym kawałku, jak się nie rozsypie na Walonię i Flandrię...)

Przed wyjazdem poukładałam w głowie, po traumatycznym dorastaniu. Spod grubej warstwy smutków i... smutków, wydobyłam to, co warto pamiętać, a było dużo dobrego. Zakochałam się znowu na dobre i znowu planuję kolejne lata. W Krakowie.

Wszystkim wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :)

niedziela, września 21, 2008

:)

To i ja się melduję ;)

Zaglądam tak od czasu do czasu i czekam na nowości.

sobota, września 20, 2008

Jest :-), zawsze. Tylko w związku z tym wiecznym uciekinierem ciężko zdążyć jeszcze tu :-)...

środa, września 17, 2008

Powroty są najtrudniejsze

Mój Boże, jak dawno tu nie zaglądałem. Tak wiele się zmienia, bo tajm is raning aut:)
A serio i najzupełniej serio: tysiące wrażeń z dziesiątków podróży już przeminęło, tysiące minut z lekcjami ze mną w roli głównej także, lekcji jak najbardziej poważnych, takich na 150%, w czasie których człowiek się spala tak do końca. Bo ja jestem z tych, którzy swój zawód i powołanie traktują poważnie.
A między słowami wyżej wiele słów, które się nie mieszczą. Może się kiedyś wydobędą. Bo są. Jeszcze.
Puk, puk. Jest tam kto, po drugiej stronie tej jarzącej się trupim światłem szyby?

środa, stycznia 09, 2008

Muzik muzik

Większość decyzji konsumpcyjnych podejmuję bardzo szybko, czasami za szybko. Nie znaczy to jednak, że nie rozważam, ale zdarza mi się kupować pod wpływem impulsu. W większości przypadków zdaję sobie sprawę z wad posiadanych przez obiekt mojego pożądania, które jednak są przyćmiewane przez to "coś". Przestaję wtedy odmawiać przedmiotom prawa do posiadania duszy.
Tak było też tym razem. Dwa tygodnie temu wyruszyłem na wyprawę do sklepów z serii "wszystko z elektroniką" w celu zrobienia rekonesansu w dostępnych miniwieżach. Zazwyczaj tego typu zakupów dokonywałem bez odsłuchu i, niestety, zawsze czegoś mi brakowało w jakości dźwięku. Tym razem postanowiłem skupić się na muzyce i z Floydami pod pachą ruszyłem do skorzystania z okazji darmowego posłuchania sobie różnych wież.
Przygoda ta skończyła się tym, że następnego dnia miałem już w domu moje cudo, radujące ciało i duszę, które nazywa się Yamaha PianoCraft E810. Przyznam szczerze, że zakochałem się od pierwszego "usłyszenia". Porównywałem kilka wież, ale ta powaliła mnie na kolana. Piękny i czysty dźwięk w każdym zakresie, każdy intrument słyszany niezależnie i ten cudowny bas (wreszcie stopa nie zlewa się z basem!). W moich dotyczasowych doświadczeniach ze sprzętem audio, podkręcanie głośności kończyło się zazwyczaj jedną wielką papką. A tutaj wręcz przeciwnie! Muzyka nabiera kompletnie nowego wymiaru, a rzeczywistość chowa się po kątach.
Mimo że mój sprzęt kuleje trochę pod względem funkcjonalnym (dziwna synchronizacja amplitunera z odtwarzaczem, DivX są ale czcionki małe i bez polskich literek), to jest to chyba mój najlepszy zakup do dawien dawna. No i niestety po raz kolejny w życiu zostałem wchłonięty w ten fajny, oderwany od rzeczywistości światek. Przesłuchuję jedną płytę po drugiej i każdą odkrywam na nowo. Zaczynam słyszeć nowe melodie, nowe intrumenty, a Floydzi brzmią lepiej niż kiedykolwiek.
Boję się tylko sąsiadów...

Jeszcze tylko taka mała ciekawostka. W Media-Markt, Saturnach itp. wieża ta kosztowała 2400, a mnie się udało zapłacić za nią tylko 1550zł i po takich cenach chodziła w Internecie.

wtorek, listopada 13, 2007

Lotniska

"Lotniska rozleglejsze niż plemienne państwa" - cytuję z pamięci Miłosza, którego Magda w tym momencie powinna znać lepiej niż ja.
Europa składa się z lotnisk. Tam, jak w korytarzach metra "ból się nie przemienia, tylko trwa. boli bez wytchnienia". Setki ludzi - pięknych i brzydkich, radosnych i nieszczęśliwych, ale zawsze - śpieszących przed siebie; wśród nich ja, w oknach wielkich ja, na karcie pokładowej ja. Ja w słuchawkach - teraz trzeba mówić, co nie w duszy, lecz w słuchawkach gra, więc mówię - Archive, Again.
Więc łażę po tym prowincjonalnym lotnisku, a w oczach mam obrazy sprzed kilkunastu godzin - pejzaże w splendorze i krwi,w słońcu, wietrze i śniegu.
Węgry w pamięci są raną i tajemnicą. Budapeszt piękny i cichy.

piątek, listopada 02, 2007

1 listopada

Poza wszystkim innym: wieczorna jazda samochodem. Cmentarz dziwny, bo mały, blisko kościół. Miasto małe, może dlatego. Pod płytą rozczulające figurki, mało światła, niewielu ludzi. To dobrze. Ciarki po plecach, na skórze głowy, kiedy odchodziłem. To było tak pod koniec modlitwy.

czwartek, października 25, 2007

Szybkość

Wszystko toczy się tak szybko. Zbyt szybko, zdajemy sobie z tego sprawę, ale nie możemy się temu przeciwstawić. Katharsis przewija dziecko coraz większe i piękniejsze, Abnuk skończył studia i zakłada firmę, Wodzu gdzieś za oceanem uczy się nadal rosyjskiego(!) i studiuje literaturę (chwalić, chwalić:), Sammy rozpoczyna dopiero studia i wpada w ten kołowrót, śpiewając w bardzo zaprzyjaźnionej kapeli podwórkowej, Jamibi, co robi, poza degustowaniem musztardy i wina - nie wiem i tęsknię za informacją. Radiohead nagrało nową płytę. Polityka wcieka oknami i szparami w drzwiach w nasze życie, więc nie pozostajemy obojętni. Toskania wraca we snach.

czwartek, sierpnia 30, 2007

Zaległości z Muse, Babie Doły, błoto

Przed Toskanią była Muse (to chyba rodzaj żeński, poprawcie mnie, jeśli się mylę). Błoto w drodze pod scenę, ja trochę obcy. Mikołaj w siódmym niebie, ale bałem się o niego, ścisk niemiłosierny. Długie ustawianie świateł, łażenie po scenie, wreszcie, gruuuuubo po pierwszej - grają. I wszystko było tak, jak powinno być: histeryczny wokal, drażniąca gitara, walący (może trochę za mało!) po bebechach bas, przemyślana konstrukcja koncertu – do początku po bisy. Gdzieś tam zabrakło może tych pierwszych, tych „zapoznawczych” piosenek z „Absolution” i „Orgin of Symmetry”, może to wszystko było za bardzo poukładane, za porządne, profesjonalne... Może. Może ja jestem z peerelu, a oni z Marsa i ja ciągle cenię sobie jakieś sprzężenia, jakieś obsuwy, jakieś improwizacje na scenie. Pewnie tak. Ale ciągle mam ochotę słuchać tej kapeli w samochodzie, wciąż słychać tam korzenie prawdziwego grania. Bez ściemy, w błocie. Mają po dwadzieścia parę lat, ładne inspiracje (Radiohead, tylko ostrzej). Żeby chłopaki tylko o tym nie zapomniały. W każdym razie czekam na kolejny raz, a to zobowiązuje;).
No i po błocie z Babich Dołów na Witomino, jedna Gdynia, a kilometrów ze dwadzieścia. Autobusy gęste, taksówki niewidzialne, niesłyszalne, spacerkiem o poranku można zobaczyć inny świat. Złapało się wreszcie taksówkę, przejechało obok stoczni, estakadą, wpadło głęboko w poduszki u przyjaciół.

niedziela, sierpnia 12, 2007

Krym

Moje życie ostatnio jest roztworem nasyconym, jeśli nie przesyconym.

Pod koniec lipca byłem na Krymie i mogę się podzielić z Wami wrażeniami stamtąd. Mnie do tej pory Ukraina wydawała się miejscem dzikim i bardziej zacofanym niż Polska. Po wizycie tam już wiem: pierwsze - nie, drugie - tak. Po przyjeździe do Lwowa (autokarem z Warszawy) pierwszym co się rzuca w oczy jest piękny dworzec. Nie ocieka może złotem, ale ma swój smak i jest bardzo zadbany. Niestety urok dworca kontrastuje ze starymi samochodami jeżdżącymi wokół i bezdomnymi grzebiącymi w śmietnikach, którzy na nasz widok (a wyglądaliśmy bardzo zachodnio!) bełkotali coś wyciągając ręce.
Te samochody, chyba właśnie po tym widać, że jeszcze są kilka lat za nami w rozwoju. Jednak już po zaopatrzeniu sklepów nie jest to takie oczywiste. Jak dla mnie to dogonią nas szybciej niż się wydaje, zwłaszcza, że zachodni inwestorzy, którzy po przemianie dosyć ostrożnie podchodzili do krajów pokomunistycznych, teraz mają już doświadczenie (raczej dobre) i z odwagą inwestują na Ukrainie.
No ale wracając do historii... ;) W Lwowie wsiedliśmy do dalekobieżnego pociągu do Symferopola, który przemierzał trasę ok. 2000km! :) Podróż nim to niezapomniane przeżycie. Wszyscy ludzie na leżankach w jednym wagonie, upał (na szczęście mieliśmy okno), w każdym wagonie samowar z gorącą wodą, kierownik który podróż umilał sobie, spędzając upojnie (czyt. alkoholowo) czas w swojej kanciapie z pasażerami. Dostaliśmy czystą pościel, a ja większość czasu przespałem... Zapomniałem jeszcze wspomnieć o kiblach, które były po prostu odrażające ;)
Po 24 (słownie dwudziestu czterech) godzinach dotarliśmy do Symferopola (który później nazywaliśmy Smerfopolem) już na Krymie, potem jeszcze 1,5 godz. w rozlatującym się autokarze i jesteśmy w Eupatorii, celu naszej podróży. My mieliśmy szczęście, bo zabrakło pokoi i za dopłatą 25zł dostaliśmy pokoje z klimatyzacją, co przy 40 st. upałach jest wybawieniem. ;)
Ponieważ nie chce mi się opisywać wszystkiego w szczegółach, to się trochę streszczę. Generalnie było super, plaże w centrum są trochę zamulone i zasyfione, ale już na obrzeżach są ekstra. Piaszczyste, morze gorące (27 st.), pogoda była przez cały czas upalna (w dniu przyjazdu było ok. 40st.), trochę sie pochorowaliśmy (zatrucia nie-alkoholowe, udary małe i duże, uczulenia i zapalenia pęcherzy ;), ale nie przeszkodziło to nam się dobrze bawić. Krym jest baaardzo rosyjski, a w samej Eupatorii, jak i w całej Ukrainie rzuca się w oczy rozwarstwienie, widoczne po różnicy w samochodach. Żarcie bardzo dobre. Rybka z kawiorem ;)Znaleźliśmy super miejsce, w którym było nas stać na jedzenie rybek z różnego rodzaju kawiorami ;), ale były też droższe miejsca. Potem wycieczka na Jałtę, która jest już ogromnym międzynarodowym kurortem, a ceny były dwa razy wyższe niż w Eupatorii. Pewnie też chcielibyście wiedzieć, jak z cenami. Ogólnie to przelicznik jest mniej więcej jeden do jednego, czyli coś, co w Polsce kosztuje 50zł, tam kosztuje 50 hrywien. Uwzględniając kurs (0,6) można powiedzieć, że jest tam ok 40% procent taniej niż u nas. Nie jest to regułą. Są miejsca (głównie restauracje) droższe nawet od polskich. Te są niestety nastawione głównie na Rusków, którzy dodatkowo nie dają napiwków, a restauracje same je sobie doliczają. Generalnie skutkuje to tym, że kelnerzy w takich miejscach, mieli nas głęboko w d... ;)
Kolejna ciekawostka - na całej Ukrainie (i w Rosji podobno też) mają bardzo słabą kanalizację i przez to wyrzucają papier toaletowy do kosza... My się nie chcieliśmy poddać ich tradycji i na siłę wyrzucaliśmy papier do kibla, co wymagało spłukiwania wody kilkukrotnie ;). Poza tym toalety tam wydają się nadal być luksusem, a w dowolnym miejscu trzeba było za nie płacić. Często były utrzymane w czystości, ale nie zawsze... No i zazwyczaj były to dziury w ziemi.... ;)
Byliśmy też w Bakczysaraju (po drodze odwiedzając pałac Hanów) i na Czufut-Kale, a widoki tam były niesamowite.
W drodze powrotnej zwiedzaliśmy Lwów dokładniej. Mogę tylko powiedzieć, że jest sto razy ładniejszy niż Kraków. Tam praktycznie wszędzie jest starówka, bo całe centrum stanowią stare kamienice. Marzy mi się mieszkanie w jednej z nich. Poza tym lubią tam Polaków (w przeciwieństwie do Krymu).
Na koniec i na pocieszenie mogę napisać, że drogi na Ukrainie są w milion razy gorszym stanie niż te polskie. Jedyne dobre są na Krymie, gdzie podobno wysoko postawieni towarzysze z Rosji musieli jeździć swoimi wypaśnymi, sportowymi furami. :) Chyba nie musimy się tak bardzo martwić o Euro 2012 ;).

To chyba na razie tyle. Trzymajcie za mnie kciuki, bo siedzę teraz w Ciechu i próbuję napisać moją mgr, a idzie mi to jak krew z nosa... ;)

Jeszcze trochę fotek :)







poniedziałek, sierpnia 06, 2007

Za chwilę

Pomiędzy błotem z początku i błotem z końca była Toskania(!). Więc wybaczcie opóźnienie. Ciąg dalszy nastąpi. Tymczasem cieszymy się razem z katharsis! Ktoś musi wspierać narodową demografię;)

niedziela, lipca 22, 2007

najlepsze/najgorsze momenty w życiu człowieka...

No właśnie... jak to jest, że najpierw płaczemy, gdy ktoś nam zabierze cukierka, potem gdy dostaniemy kijową ocenę, a potem jak próbujemy dostać się do jakiegoś dobrego przybytku zaspokajania żądz intelektualnych...? I jak to jest, że kiedyś szczytem marzeń był rower (taki wypasiony BMX to było coś!), a teraz cieszą nas rzeczy, typu: dobry zarobek, dobra praca...?
I jak to jest, że czasem, choć jest się czegoś pewnym, okazuje się, że po raz kolejny - niespodzianka?

Niespodzianki... Gdyby ktoś 10 lat temu zapytał mnie: "Lubisz niespodzianki?", nie zawahałbym się ani chwili i odpowiedział "Oczywiście!". A ostatnio tych niespodzianek było zbyt wiele. I choć w pierwszej chwili wydawałoby się, że złapałem Boga za nogi, to jednak czuję, że wszystko idzie nie po mojej myśli. Tu mnie chcą, ale ja niekoniecznie chcę do nich. A tam gdzie ja bym bardzo chciał, to się okazuje, że jest 9 osób lepszych ode mnie. I po co ta cała nauka, skoro i tak zawsze będzie ktoś lepszy? Po co to wszystko, skoro i tak nie mogę osiągnąć zamierzonego celu?

Nie chcę mieć zawsze poczucia "Jesteś dobry, ale niewystarczająco"., a na to się właśnie zapowiada...


ps. Panie Dyrektorze, proszę o ciąg dalszy relacji...

wtorek, lipca 17, 2007

Open'er

Z Muse jest tak, że najpierw jest Radiohead. I tak już pewnie zostanie.
Jak zacząć? Po prostu: na początku i na końcu tej opowieści jest błoto. I deszcz. To ważne, bo daje historii epicki oddech. Więc - jeśli idzie o błoto i deszcz - tylko powierzchownie aura nas skaleczyła. W czasie nawałnicy byliśmy pod namiotem na koncercie Apteki. Większość tekstów płynących ze sceny to ładnie zrymowane doświadczenia raczej niecenzuralne, ale zagrane bezpretensjonalnie i ciekawie pod względem muzycznym. Apteka to zespół, który po prostu się szanuje. Tym bardziej, że za brezentem leeejeee!
Serio jednak mówiąc, Apteka jest grupą zdecydowanie niedocenianą. Płacą za bezkompromisowość tekstów brzydkich, niezbyt oryginalnych, ale prawdziwych - nikt na scenie niczego nie udaje, panowie grają to co czują, gdyńskie klimaty - jednym słowem koncert trafiony w punkt.
Potem Beastie Boys. Już na zewnątrz, trzeba było się prześlizgać pod scenę (Groove Armadę odpuściliśmy, niech jej...:) Czyste brzmienie, świetny kontakt z publicznością. Rozglądnąłem się wokół - wszyscy (?) znali teksty. Panowie w garniturach oprócz rapu mieli coś jeszcze do powiedzenia, chwilami ciężkie gitary, czasem to był po prostu punk rock - chociaż poza kilkoma hitami nie miałem pojęcia, co grają, podobało się!
A potem była przerwa, w czasie której prześlizgałem się z Mikołajem tuż pod scenę. Mikołaj to takie alibi;)
I było błoto. A deszczu już nie było. I czekaliśmy na Muse w otoczeniu obcojęzycznie brzęczącego roju nastolatek. Hm.
Mikołaja nie dało się przecisnąć bliżej niż trzeci rząd od barierek, choć bardzo chciał, a i ja chciałem, chociaż błoto, brzęczący tłum nastolatek etc...
Pół godziny ustawiania sprzętu, już dobrze po pierwszej w nocy, błoto jest, deszczu nie ma. Za chwilę Muse.
cdn:)

poniedziałek, lipca 16, 2007

Re:Re: :)

No tak, mimo wszystko czułbym się odrobinkęjak intruz, bo jednak prawie nikt by mnie tam nie znał ;)

A jeśli chozi o koncert: Tak, właśnie ten :)

A ni Pan nie mówił jak na Muse było :) Proszę się pochwalić :)

niedziela, lipca 15, 2007

Re;)

Eee tam, lista tematów była dowolna, pominąłem kilkaset pozycji;).
Zapraszamy na następne spotkanie, jeszcze nieumówione.
O RHCP (jeśli o tym mowa) czytałem na Forum Krasiniaka. Tu jest link

:)

Teraz się cieszę, że tam do Was nie przyszedłem, bo jak przejrzałem listę tematów, to chyba bym się nie odnalazł ;) Ale cieszę się, że do spotkania doszło i wszyscy dotarli i nawet ktoś zaskoczył resztę przybyciem :)

Naszła mnie wena, żeby opisać koncert, na którym byłem ostatnio, ale... jest już strasznie późno, a czuję, że jak zacznę pisać, to do jutra nie zdążę...

Tak więc... dobrej nocy :)

wtorek, lipca 10, 2007

Spotkanie w Ciechanie cd.

Odbyło się. Skład odrobinę zaskakujący: ZARZĄD + Piotr M. (fajne spotkanie po latach, oby więcej takich;)) Pomiędzy kolejnymi falami piany w kuflach (z wyjątkiem pijącego sok&sok;)) dokonaliśmy egzegezy kilku utworów literackich i kilkunastu filmów. Zderzyły się opcje filologiczne z inżynierskimi (bardzo cennymi), a stronnicy wymieniali pozycje nie bacząc na wykształcenie. Dzięki temu powstała jednostka tolerancji na absurd=1 Lynch. Tak do końca zresztą nie wiem, jak Was charakteryzować, bo z mojego puntu widzenia matematyczno-informatyczno-polonistyczni jesteście i tak już pewno pozostanie.
Było i o polityce, o literaturze wysokiej i kulturze komiksu. O filmie. O planach na wakacje. Wkradło się także aktualne odwołanie Leppera. Pospolitość skrzeczy, pospolitość tłoczy. Ameryka, Francja, Polska, Europa. Stalker (Abi, zazdroszę tego komputera korporacyjnego!) A my płyniemy sobie odważnie i lekko - to w przeszłość, to w teraźniejszość (jak to w tym Krasiniaku jest teraz?), to w przyszłość - bliziutką - tuż.
Bywa tak, że na marginesie takich peregrynacji rodzą się ważkie pytania. Pozwolę sobie wymienić te, które pamiętam ja, resztę Wy dorzućcie:
Więc:
Babel (do obejrzenia i skomentowania);
Ukryte (ja nie widziałem, muszę nadrobić);
Zodiak - jak wyżej;
Szkoła Dukaja;
Lynch - ostatnie filmy...

i jeszcze - co chcecie;)

piątek, lipca 06, 2007

Spotkanie w Ciechanie

Po uzgodnieniach w gronie ZARZĄDU (a co, tu każdy się może nazwać, jak chce;)) zwołujemy zebranie blogowiczów w poniedziałek 9 lipca w Ciechanie o godz. 19.00. Oj, będą tłumy;)

niedziela, lipca 01, 2007

:)

Wreszcie po :) Cały młyn za mną, a jeszcze większy przede mną :)

Ale po kolei:
1. "fantastyka". Pamiętam jak mój brat cioteczny wracał do domu i z iskrą w oczach patrzył w skrzynkę pocztową w poszukiwaniu kolejnego numeru owego periodyku :) Miał wtedy jakieś 15-16 lat :) Ja osobiście nie miałem żadnej styczności z rzeczonym czasopismem, ale okładki bywały śmieszne ;)

2. Życzę miłego spotkania :) Ja, póki co, nie czuję się jeszcze na tyle "blogowiczem", żeby się tam do Was pchać, ale kto wie, może za kilka lat, jeśli dożyję :)

3. Remonty. Mam pewien uraz, bo przez remont odszedł mój zwierzak. Biedaczyna nawąchał się farby i niestety było to dla niego zabójcze. Właściwie nigdy remontów nie lubiłem, bo a to komputer trzeba bło wynieść gdzieś, a to na polówce spać, a to u babci ;) No i przede wszystkim żaden ze mnie specjalista, czy choćby amator, jeśli chodzi o remonty ;)

4. Po maturze :)

czwartek, czerwca 28, 2007

Re: remonty

Odbieram, ale z rzadka. Tak raz na pół roku;)
Wolałbym odbierać z mariuszstaw@gmail.com.
Co do remontów. Rzeczywiście, jakiś stary chyba jestem, bom "specjalistą" od technik ceglano-pustakowych, tudzież gładź gipsowa, ewentualnie tynki strukturalne. Jakieś płyty k-g? Tfu! Ale może i ja będę się musiał przekwalifikować, bo za parę lat... kolejna przeprowadzka na horyzoncie? Jak tak policzę mieszkania w Ciechanowie (bez okresu studiów), to razem z tymi z moimi rodzicami, to będzie... ile? ... 7? Na razie 7.
Co do prośby o konsultacje polonistyczne Abi - ok, po 5 lipca, kiedy chcesz. Rachunek wystawiam w lampkach wina;)

wtorek, czerwca 26, 2007

Ufff, fu

Hej! :) Oczywiście spotkanie mi pasuje. Jeśli tylko nie będę miał takiego urwania głowy jak ostatnio. Powiedziałbym, że chcę, żeby doba miała 30 godzin, ale w sumie wolałbym nie czuć zmęczenia i potrzeby snu i byłoby gites :).
Stary już jesteś, staw :). Swoją drogą, odbierasz jeszcze maile z tego konta na WP z myślnikiem? Tylko ten adres znalazłem w swojej książce adresowej. :)
Dzisiaj pomagałem koledze remontować mieszkanie. Stwierdziłem, że to świetna zabawa :). Nauczyłem się robić ścianki gipsowo-kartonowe i nawet bardziej wymyślne konstrukcje :). No i jeszcze umiem ciąć płyty G-K, co w sumie jest banalne, ale daje dużo radości :). I ta demolka przy robieniu dziur itp. - czysta przyjemność :). Gdyby nadszedł gorszy czas dla informatyków, to już wiem, co będę robił :). Sorki za te ciągłe uśmieszki, ale mam dobry nastrój i czemu miałbym się nim z wami podzielić? ;)

Fantastyka

Właśnie sobie uświadomiłem, że mój syn jest prawie w tym wieku, w którym ja przeczytałem od deski do deski pierwszy numer Fantastyki. Trudno mi sobie wyobrazić, że miałem wtedy dwanaście lat! Chyba teraz, mimo większych wymagań co do umiejętności "użytkowych", traktujemy dzieci bardziej jak dzieci właśnie, pragnąc odwlec czas ich dorastania. Dla nich? Dla siebie? A może i one z wygody wybierają dzieciństwo przedłużające się do... trzydziestki?;)
Czas liczony subiektywną miarą dorosłości jest jeszcze bardziej względny niż ten rzeczywisty. Przeczytajcie "Fantastykę 1982, nr 1" i sami oceńcie, czy to właściwa lektura dla dwunastolatka?

Jedno tylko wyjaśnienie: nie ja jestem autorem tego skanu, więc błędy z wyrozumiałością pomińcie. Ważna jest tzw. wymowa ogólna.

P.S. Wodzu już w Polsce, ale chyba bez netu:) W trakcie naszej parogodzinnej pogawędki podtrzymał propozycję spotkania blogowiczów. Orientacyjny termin ok. 8-12 lipca. Kto za? Ewentualne korekty?

wtorek, czerwca 12, 2007

Przybycie Wodza

Wodzu, już w kraju?
Może coś napiszesz POLSKIMI czcionkami:)?

piątek, maja 25, 2007

Rozbieranie Marii:)

Z różnych powodów czyta się powtórnie. Ja to robię z przyczyn zawodowych, ale nie narzekam, więcej, cieszę się, bo sięgam po teksty ważne na tyle, żeby do nich nieustannie wracać. Większość czytelników nie ma tego przywileju, więc dziękuję opatrzności i sobie, że zgodnie wybraliśmy los.

Rozbieramy „Marię”. Robimy to wieczorem, w gronie, które być może kiedyś tu się określi (nawet nie wiem, czy tu zagląda:)). W tekście trochę śmiesznie (ktoś tu ciągle jak opętany zasuwa przez step) i trochę straszno (bo jeśli „Ah! Na tym świecie Śmierć wszystko zmiecie,/ Robak się lęgnie i w bujnym kwiecie”, to tylko rozpacz, rozpacz). „Maria” to taki słowiański „Mit Syzyfa”, wszystko jest nicością lub za chwilę się nią stanie, z rzeczywistości opadają maski, odkrywając ponurą prawdę o złu i nieobecności dobra.

Mnie tym razem urzekła fraza:

„Ale na pola nie chodź, gdy serce zbolało;”

Banalne? Niezupełnie, zważywszy, że pejzaż tej części Europy, czy to ukraiński step, czy mazowiecka równina, jest płaski do nieprzytomności i wyostrzony jak powierzchnia noża. Sami to pewnie znacie: po dalekiej podróży powrót do zapachów, jedynej tego rodzaju zieleni, wilgoci, obłoków, mijanych twarzy, poczucia bycia u siebie – a jednak nie u siebie. I na to doświadczenie Malczewski wynalazł słowa - Pacholę mówi:

„Oh! Nie – ja wszystkim obcy wśrzód mojej ojczyzny –

I Śmierć mi zostawiła czarne w piersiach blizny” –

„Na pola nie chodź” – więc nie chodzę, ale na rowerze – i owszem;) . Kiedy już zjedziecie do Ciechanowa, może by jakąś ekskursję przedsięwziął na bicyklach? Myślę raczej o wypadzie sobotnio-niedzielnym pod koniec czerwca lub na początku lipca, bo w tygodniu praca związana z rekrutacją. I jak ci kozacy przez step, tak my przez mazowieckie drogi... !?

Sen nas zastanie, jeśli nas spotka:)

czwartek, maja 24, 2007

Abi, ja zadnym sposobem (nawet google nie pomogl) nie moglem doszukac sie twojego obecnego adresu emailowego. A pamietalem, ze 6 kwietnia jest twoj wielki dzien i niniejszym chcialem ci powinszowac tych kliku nowych siwych wloskow i zlozyc najlepsze zyczenia urodzinowe. ;-)

Iamibi, twoja opinia o Francuzach w pelni pokrywa sie z obserwacjami moich znajomych, ktorzy pomieszkiwali we Francji i moimi wlasnymi, poczynionymi podczas bardzo krotkiego pobytu w Paryzu pare lat temu. Dobrze takim. Ja im dluzej mam do czynienia z polonia kanadyjska i im wiecej czytam polskiej prasy, tym bardziej sie utwierdzam w przekonaniu, ze Polacy sa jednak obciachowym narodem. Na nasze szczescie, nie jedynym.

PS. Przylatuje 13 czerwca. Poniewaz nie ma komu mnie przewiezc do Ciechca, zostane u siostry ciotecznej w Wa-wie przynajmniej do konca weekendu.

wtorek, maja 22, 2007

kraina winem i musztardą płynąca

Wracam, wracam! Nie tylko do Was w necie, ale i do Polski z Erasmusa w Dijonowie-musztardowie, uroczym francuskim miasteczku w sercu Burgundii. ;) Wakacje były tu przyjemne, ale nie umiem przełączyć się na francuski sposób myślenia, w którym sensem życia jest dobre wino (no, to jeszcze jest logiczne), pięciogodzinne posiłki i planowanie, ile chce się mieć dzieci od wieku siedmiu lat. Wszystko tu jest takie rodzinne, sielskie i bajeczne. Miłe w pierwszym kontakcie, po kilku tygodniach trochę miałkie. Poza tym, Francuzi z lekka egocentryczni; zapytani, czemu nie jeżdżą po Europie, odpowiadają pytaniem "A dlaczego Niemcy, Anglicy, Włosi i inni przyjeżdżają ciągle do nas?". Oczywiście dlatego, bo według Francuzów, ich kraj jest najwspanialszy na świecie i jeśli w nim mieszkasz, to nie musisz szukać szczęścia gdzie indziej. Zawistnie ich wyśmiewam, rzecz jasna. Wyobrażacie sobie, żeby u nas młodzi i starzy twierdzili jednomyślnie, że nie ma po co z Polski wyjeżdżać, bo jest najcudowniejsza? Ale by było...
Przeczytałam gdzieś ostatnio, że lek na Alzheimera wynaleziony przez Polaków będą sprzedawać Amerykanie... Gdyby wynaleźli go Francuzi, nie tylko sprzedawaliby go sami, ale pewnie też tylko na terenie Francji.

Pozdrawiam wszystkich.
Vive la Pologne! Somehow...

niedziela, maja 20, 2007

leń

Wolny czas... mam go teraz aż za dużo ;) Odpoczywam po dwóch najgorszych tygodniach mojej edukacji ;) Ale warto było przez to przejść. Z wyników jestem zadowolony :)

Teraz czekają mnie najdłuższe wakacje w życiu i na pewno nie spędzie ich tak, jak w zeszłym roku. Już w najblższy weekend mazurskie jeziora, następnie Kraków i koncert z zespołem :) Zaraz potem Zakopiańskie Szaleństwo i w lipcu Stadion Śląski w Chorzowie :) Mam nadzieję, że na tym nie koniec ;)

sobota, maja 19, 2007

Mijaczka

Wodzu, a kiedy przylatujesz? :) Może masz ochotę na mały komitet powitalny? ;)

No i mija kolejny tydzień. Ten akurat spędziłem pod logiem SGB, które zjadło mi nerwy. Zeszłotygodniowy przypadek Banku Spółdzielczego w Kościerzynie potwierdza regułę, że najmniejsze psy najgłośniej szczekają. Dzięki niemu zaliczyłem także wyprawę do wcześniej nieznanej Kościerzyny, mając nadzieję na bliższe spotkanie z gwarą Kaszubów, ale się niestety zawiodłem :). Przy okazji odwiedziłem Gdańsk o zachodzie słońca (baaardzo krwistym) i ciekawy obrazek remontu kamienicy, z której zostawiono tylko fasadę, a cały tył wyburzono i budowano od nowa ;). Potem jeszcze tragiczna nocna przejażdżka krętą siódemką w deszczu i gąszczu tirów. Nie są to wymarzone warunki do jazdy, zwłaszcza dla tak ślepego kierowcy jak ja :).

Na resztę tygodnia miałem mnóstwo planów, ale skończyło się na wieeelkim leniu :) I chyba mi z tym dobrze :). A co u was misiaczki? :)

czwartek, maja 10, 2007

Pozdrowienia zza oceanu

Witam wszystkich serdecznie ;-)

Przestalem zagladac na starego bloga, bo albo nic sie nie dzialo dlugimi miesiacami, albo jak cos sie zadzialo i ochoczo sie udzialilem, natychmiast zalegala cisza na kolejne miesiace...

Skonczylem w tym roku akademickim swoje piecioletnie (jak na razie) studia, jednak zamiast na ceremonie wreczenia dyplomow w Convocation Hall w Toronto, stawie sie na lotnisku Okecie w Wa-wie. W zwiazku z tym mysle, ze wypadaloby urzadzic tego lata badz to jakis zorganizowany wypad, badz to kameralna impreze dla weteranow naszego bloga. Co wy na to?

Tamtaratam

No i dotarłem ;) Po drodze pokonałem 302 magów i 143 karłów :)

środa, maja 09, 2007

Rozstania i powroty

Zmieniamy się, ale jednak istniejemy, jesteśmy :) Tacy starzy-nowi :) jak ja na przykład...

tak nieśmiało...

Zjechałem na sam dół bloga i czytam: "co robicie, kiedy nie możecie zasnąć?"
Ja zazwyczaj jestem cholernie zły i przewalam się z boku na bok. A zły tym bardziej, że zapewne następnego dnia muszę wstać baardzo wcześnie albo po prostu mam coś ważnego do zrobienia. Ale nie dziś. Dziś jest inaczej. Siedzę, odpoczywam po męczącym psychicznie tygodniu, który był bardziej męczący niż całe te 3 lata w tej szkole.

No właśnie - TA szkoła. Dzisiaj, zaraz po moim wyjściu z matury z WOSu podbiegła do mnie koleżanka z młodszej klasy, cyknęła mi fotkę i włączyła dyktafon. Po pytaniach typowo maturalnych rzuciła: "Czy gdybyś mógł zadecydować teraz o swoim wcześniejszym wyborze: wybrałbyś inną szkołę?" I w tym momencie przez głowę przeleciały mi setki różnych wspomnień. Miłych i tych raczej nieprzyjemnych.I wiem, jakże bananie to wszystko brzmi, ale odpowiedź na pytanie od razu cisnęła się na usta: nigdy w życiu. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym w LO przeżyć TAKIE chwile. Niesamowici ludzie - wcześniej nie miałem do czynienia nawet z im podobnymi i myślałem, że tak już zostanie. Dyrekcja - inna niż wszystkie. Wymiany płyt, dyskusje na forum, nawet taki blog... Gdzie indziej ktoś z Was spotkał się z czymś takim?

Zaczynam bełkotać...

Może by się jakoś skontaktować ze "starymi" bloggerami?
Pozdrawiam ciepło!
samm


ps. no.. w końcu się odważyłem...

Przeklęte zmiany:)

Jest tak, że po prostu zniknęliście (elektronicznie - wyłącznie!) z mego świata. Nie mam Waszych mejli, a w dodatku zmieniłem adres bloga. Jeżeli tylko możecie, przekażcie starym znajomym ten adres i prośbę o kontakt. Systemy mają to do siebie, że się od czasu do czasu walą - prędzej czy później. Reszta trwa.

środa, kwietnia 25, 2007

Czas, czas, czas...

Wykruszamy się, ale ja przez pewien czas jeszcze tu będę. Zmieniłem adres, bo "krasiniak" nie bardzo pasuje. Pewnie niedługo już tylko będzie "mariuszstaw", stąd zmiana. Naturalna, rzecz jasna, może z korzyścią dla mnie, bo blog osobisty jest bardziej wymagający niż "grono". Co nie znaczy, że nie możecie pisać.
P.S.
Szukałem linków do stron Bartka. Z netu znikamy dłużej niż z rzeczywistości, jednak równie nieodwracalnie.

czwartek, marca 15, 2007

Informacje

Żeby zamieszczać posty na nowym bloggerze trzeba chyba mieć konto na google (np. gmail). Nie wiem, czy dotyczy to starych użytkowników, nowych na pewno. Rejestracja jest mało intuicyjna, ale możliwa do przejścia:)

środa, marca 14, 2007

Współczesna powieść

Nie wiem, czy nie piszę w próżnię, bo Wodzu już tu rzadko gości, ale mam wrażenie, że to, co najważniejsze zostało napisane do połowy wieku XX. Autora "Platformy" cenię jako pogrobowca. Kunderę ratuje humor. Mimikra. Jesteśmy sierotami po Dostojewskim.

Zmiany, zmiany, zmiany...

Zaskoczyło mnie to tak samo, jak Was. Blogger przeszedł z poczciwego html na xml. Nie do końca wiem, jak funkcjonują Wasze konta, najlepiej w opcji wyboru wskazywać "old blogger", a potem już według instrukcji. Podobno ma być lepiej:).
Co do tła i grafiki - na razie proszę nie zgłaszać zastrzeżeń, wybrałem wzór w miarę neutralny, taka Grecja trochę, trochę nieba i morza, nie wiem dlaczego, ale tak właśnie mi się kojarzy. Najważniejsze, że udało mi się ocalić archiwa, choć był moment, kiedy myślałem, że i one przepadły. Byłoby żałka:(
No. Jeszcze istniejemy:)!

P.S.
Gdybyście nie mogli sie zalogować ew. pisać: dajcie znać!