środa, listopada 08, 2006

Są takie jesienne dni, kiedy liście krążą jak satelity, głowa zapada się w mgławicę poduszek, rano szron na szybach samochodów, trzeba jednak wstać i biec, winda, jedno skrzyżowanie, drugie, trzecie, koniec miasta, przebłysk słońca koło południa, potem ciemno, powrót, jesień, jesień, nic więcej, wieczność.
Od czerskiego pożyczam, chociaż Lenin mnie razi, a katolickie obżarstwo jest mi bliskie, bo tylko głupcy przeczą własnej naturze. Reszta jednak jest poruszająca. Pierwsza część na plus, druga do bani, trzecia do snu (dobrego). Artystów trzeba słuchać wybiórczo, gadają co im ślina na język przyniesie, czasem gadają prawdziwie. Sami zresztą sprawdźcie: