niedziela, czerwca 06, 2004

A właśnie że z dnem... I z dniem. Każdym. Idziesz rano do sklepu, kupujesz pieczywo, gazetę, serek topiony, szlugi, papier toaletowy (niepotrzebne skreślić). I w tym jest to dno. Dno absolutnie niepejoratywne, tylko ostateczny konkret dnia.

Jak zawsze w czerwcu, nadszedł czas oglądania tego dnia od drugiej strony. Warszawa o tej porze jest najładniejsza - wszyscy zdążyli już wrócić nocnymi albo zalegają gdzieś po imprezach. Za wcześnie żeby iść do pracy. Polewaczki, sprzątacze, pocisk wycelowany w niedoszłego Romea czyli rozbita doniczka z fikusem na chodniku, ptaki drą ryja, kioskarka układa gazety. Telefon od znajomego, że nie może spać i w ramach akcji protestacyjnej będzie budził innych i jego cholerne rozczarowanie, że tym razem mu się nie udało. Czekanie na pierwszy dzienny autobus na Centralnym i pomysł, żeby wejść wreszcie na to 30 piętro Pałacu Kultury - ale niestety, ta przyjemność jest dla wycieczek rodzinno - popołudniowych, więc zostaje tylko podziwianie akacji na podwórku z balkonicznej perspektywy mojego drugiego piętra.
Tyż piknie. I tyż konkret.

Brak komentarzy: