wtorek, czerwca 15, 2004

ja się już chyba nie wyleczę z fascynacji zamglonym, mdławym stylem Portishead. znam to już niemal na pamięć: leniwy bas, egzaltowany wokal Beth Gibbons, hammondzik anachroniczny i anachroniczne już chyba trochę harmonie, delikatne skrecze w tle, takie od niechcenia. wysłuchane do cna, zdarte jak stary winyl.
rodzi się nowy styl słuchania: jest słuchanie w tańcu, w samochodzie - żeby nie zasnąć, w łóżku - żeby zasnąć lub żeby nie przespać nocy, jest wreszcie słuchanie z palcami na klawiaturze, z twarzą przed płonącym ekranem komputera. dźwięki płyną z sieci i przez sieć, w nas i poza nami, osierocone, zwykle wykradzione, a więc już zupełnie nasze, jest ich wiele, całe gigabajty, nie da się tego odsłuchać, godzin przy komputerze nie starczy. ale wpadamy w ten bezczas równie ochoczo, jak w poobiednią drzemkę obiecującą trwanie, wieczór długi, bez końca.
nasz oręż przeciwko nicości: MP3.

Brak komentarzy: