sobota, listopada 13, 2004

Tak. Dziś właśnie i tu i teraz. Oto postanowiłam urządzić sobie noc werbalnej wystawy moich wewnętrznych – zewnętrznych epifanii, ciemnych błądzeń w ciemnych dolinach, gdzie jednak zła się lękałam, choć „się nie ulęknę...”. Teraz, bo potem będzie za późno, powiem o tym, o czym potem chyba ( bo nie wiem jeszcze) nie będzie wolno. Bo kiedy staje się już, kim się staje, droga, którą się przyszło przestaje, ustaje i ...znika. Więc powiem tylko, skoro już stojąc patrzę na was wszystkich, nie widząc was jednocześnie, że się trochę boję i trochę cieszę. Że zamykam oczy i zamyślam oczy i wiem, że kiedy je otworzę zobaczę tych nowych. Tych, do których będę mówić, o których będę mówić i za których z czasem też chyba się wypowiem. Bo chodzi o to, że teraz wciąż do nich mówię. Idę do sklepu, idę do domu, nie idę, myślę, że idę...i wciąż mówię, mówię, uczę, mówię, przestaję, znów mówię. A boję się, bo myślę...za dużo. Bo gdyby wszystko można było zatrzymać na chwilę. Świat na chwilę i powiedzieć szybko wszystko....wtedy bym zdążyła. A tak – płynie i płynie...i upływa, a tu trzeba komentować o tym, co zostaje. Oto mój dialog, wewnętrzny, w którym ja i mój uczeń nie-rozpoczęty, nie-rozpakowany, nie-zły, wciąż mój...
I tego momentu, kiedy powiem – „bo tak” i tego, w którym pojawi się zniecierpliwienie, znudzenie...i tego, w którym w ogóle cokolwiek przestanie się pojawiać...boję się....

Brak komentarzy: