czwartek, stycznia 22, 2004

Ha! Czy było źle? Czy było dobrze? Czy jakoś było?

Zależy, co to znaczy "źle". I z jakiej perspektywy. Z mojej teraźniejszej, która stara się usilnie zachować w pamięci wszystkie barwy pobytu w gmachu przy ul.17 Stycznia, to nie żywię specjalnego sentymentu do tego miejsca. Do ludzi, do niektórych przedmiotów (czyt. polski i łacina), do fermenciku intelektualnego, do rzeczy które robiliśmy poza oficjalnym obiegiem - owszem, wywołuje to duże piknięcie gdzieś w okolicach serca. Co do reszty, niekoniecznie.

Było źle? Raczej kontrastowo. Z jednej strony była (emocjonująca niekiedy) próba znalezienia luki w systemie. Miliony cudnych anegdotek, które teraz przywołuje się przy kombatanckich spotkaniach. Zajęcia z polskiego, m.in. dzięki którym poszłam na takie a nie inne studia i są one dla mnie czystą przyjemnością. Przyjaźnie, lektury, pomysły na wykorzystanie czasu, do momentu kiedy się STĄD wyrwiemy. A z drugiej strony delikatne poczucie ubezwłasnowolnienia szkolnego i tego, że to, co potrzebne, dzieje się w większości obok; walka z wkładanym mi do łba schematem "nauka to wszystko" lub, później "tylko prawo da wam pracę, idźcie na prawo"; dramaty poszczególnych jednostek, nerwice z powodu przeciążenia. Pamiętam dzień, w którym mój wychowawca (chłopaki - to nie był staw) zarządził w klasie stan wojenny, zakazując nam chodzenia do knajp i innych takich demoralizatorskich poczynań - mamy się uczyć! Przemowę zakończył stwierdzeniem " Wy jesteście dzieci "Solidarności", to powinniście to doskonale zrozumieć", na co Stasiek K. siedzący w pierwszej ławce mruknął "Jeżeli jesteśmy dzieci "Solidarności"- no to strajk...". Śmieszne? - jasne, ale nie wtedy, bo w perspektywie były dodatkowe godziny historii, które w IV klasie dobiły do liczby ośmiu plus trzy godziny WOS-u (bo jak się nie wyrabia z programem...). Pamiętam też, jak szkoła umywała ręce w przypadku panny z mojej klasy, która w ciągu roku prawie zaćpała się na amen; mniej więcej w tym czasie ukazał się artykuł w Wyborczej na temat narkotyków w szkołach i Dyrektor Ł. twierdził "Narkotyki? W mojej szkole??? Nigdy!". I inne takie.

Wylewam żale? Już mi to dawno przeszło. Wiem tylko, że czasami można inaczej, że instytucja totalna nie wyklucza słowa "otwartość". Niektórzy z kadry krasiniakowej o tym pamiętali, inni czasami się zapominali, a innym problemy osobiste rzucały się na charakter. I tyle.

Brak komentarzy: