niedziela, stycznia 11, 2009

teraz w Brukseli (nie w PE!)

Wracam przez przypadek. Zostało mi zaglądanie tu wypomniane przez kogoś, kto nie znał wcześniej tego miejsca (zostałam wygooglana). Chciałam sprawdzić, czy jeszcze ta wysepka istnieje i zobaczyłam, że w 2007 Staw zastanawiał się, co u mnie... ;) Wiatr mną pomiata, teraz mieszkam w Brukseli. Przyjechałam na ostatnią bezkarną wędrówkę, czyli życie z założeniem niezakorzeniania się. To dłuższy temat, ale w środku coś chciało jeszcze raz postawić się w stanie zawieszenia. Jestem wolontariuszką w Arce. Oznacza to tyle, że mogę tu zostać tak długo, jak chcę (planuję dokończyć rok, czyli do wakacji), nie martwię się o utrzymanie, bo jestem tu po to, żeby mieszkać z niepełnosprawnymi, czyli korzystam z ich dachu nad głową, uczę się funkcjonować w nowym języku (bo we Francji wśród Erazmusów, wielu ze Stanów i Wielkiej Brytanii, to był angielski) i poddaję się eksperymentowi dzielenia codzienności z ludźmi, dla których życie jest czymś zadziwiająco prostym i w każdej chwili głęboko dotykającym. Mało kto ma na taki wolontariat ochotę, ale pobyt tu to psychiczny luksus. Zawieszenie pędzącego świata. A myślę, że do tego ostatniego można wrócić w każdej chwili, raczej nie powinien się przez moje wakacje rozsypać. A jeśli, Staw, chcesz kulinarnych drogowskazów, to jestem w okolicach piwno-czekoladowych. (Piwo to tu tradycja klasztorna, czekolada - kolonialna. A co to za dziwny kraj, ta Belgia, to długo opowiadać. Nikt nie wie, jak to się trzyma w jednym kawałku, jak się nie rozsypie na Walonię i Flandrię...)

Przed wyjazdem poukładałam w głowie, po traumatycznym dorastaniu. Spod grubej warstwy smutków i... smutków, wydobyłam to, co warto pamiętać, a było dużo dobrego. Zakochałam się znowu na dobre i znowu planuję kolejne lata. W Krakowie.

Wszystkim wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :)

Brak komentarzy: