wtorek, września 07, 2004

Wiecie, co jest największym przekleństwem tego zawodu? Zawodu, na który nie śmiałem nigdy wyrzekać, uznawszy to za nazbyt małostkowe i w gruncie rzeczy niegodne człowieka, który był świadomy siebie i – jako tako – swojej przyszłości, kiedy wyboru studiów dokonywał? No więc przekleństwem belferstwa jest odpowiedzialność. Bo to ona każe myśleć przede wszystkim o lekcjach, które przepadną, kiedy nas nie ma, słowach, których nie zdąży się wypowiedzieć, choć się powinno, żeby dziatwa chcąca - i niechcąca – do matury jako tako przysposobiona była... Przede wszystkim myśli się o dzieciakach (wiem, że się obrażą, bo lat naście już z górką mają:)), nie o kolanie, w którym woda się zbiera, w którym coś ruchy wszelakie blokuje, w którym wszystko chrobocze dopominając się interwencji chirurga... O tej interwencji głupi człek nie myśli: czy się powiedzie, tylko: kiedy to się skończy!
Ech, głupi człek głupim pozostanie, bo jednocześnie wie, jak wielu ludzi wokół ma jego dylematy w dupie po prostu!
Hola!
Ale!
Ale ja bez tej mojej belferskiej głupoty po prostu obejść się nie mogę, za bardzo ją polubiłem, za bardzo ona jest mną:) HOWGH!

Brak komentarzy: