wtorek, lipca 17, 2007

Open'er

Z Muse jest tak, że najpierw jest Radiohead. I tak już pewnie zostanie.
Jak zacząć? Po prostu: na początku i na końcu tej opowieści jest błoto. I deszcz. To ważne, bo daje historii epicki oddech. Więc - jeśli idzie o błoto i deszcz - tylko powierzchownie aura nas skaleczyła. W czasie nawałnicy byliśmy pod namiotem na koncercie Apteki. Większość tekstów płynących ze sceny to ładnie zrymowane doświadczenia raczej niecenzuralne, ale zagrane bezpretensjonalnie i ciekawie pod względem muzycznym. Apteka to zespół, który po prostu się szanuje. Tym bardziej, że za brezentem leeejeee!
Serio jednak mówiąc, Apteka jest grupą zdecydowanie niedocenianą. Płacą za bezkompromisowość tekstów brzydkich, niezbyt oryginalnych, ale prawdziwych - nikt na scenie niczego nie udaje, panowie grają to co czują, gdyńskie klimaty - jednym słowem koncert trafiony w punkt.
Potem Beastie Boys. Już na zewnątrz, trzeba było się prześlizgać pod scenę (Groove Armadę odpuściliśmy, niech jej...:) Czyste brzmienie, świetny kontakt z publicznością. Rozglądnąłem się wokół - wszyscy (?) znali teksty. Panowie w garniturach oprócz rapu mieli coś jeszcze do powiedzenia, chwilami ciężkie gitary, czasem to był po prostu punk rock - chociaż poza kilkoma hitami nie miałem pojęcia, co grają, podobało się!
A potem była przerwa, w czasie której prześlizgałem się z Mikołajem tuż pod scenę. Mikołaj to takie alibi;)
I było błoto. A deszczu już nie było. I czekaliśmy na Muse w otoczeniu obcojęzycznie brzęczącego roju nastolatek. Hm.
Mikołaja nie dało się przecisnąć bliżej niż trzeci rząd od barierek, choć bardzo chciał, a i ja chciałem, chociaż błoto, brzęczący tłum nastolatek etc...
Pół godziny ustawiania sprzętu, już dobrze po pierwszej w nocy, błoto jest, deszczu nie ma. Za chwilę Muse.
cdn:)

Brak komentarzy: