czwartek, sierpnia 30, 2007

Zaległości z Muse, Babie Doły, błoto

Przed Toskanią była Muse (to chyba rodzaj żeński, poprawcie mnie, jeśli się mylę). Błoto w drodze pod scenę, ja trochę obcy. Mikołaj w siódmym niebie, ale bałem się o niego, ścisk niemiłosierny. Długie ustawianie świateł, łażenie po scenie, wreszcie, gruuuuubo po pierwszej - grają. I wszystko było tak, jak powinno być: histeryczny wokal, drażniąca gitara, walący (może trochę za mało!) po bebechach bas, przemyślana konstrukcja koncertu – do początku po bisy. Gdzieś tam zabrakło może tych pierwszych, tych „zapoznawczych” piosenek z „Absolution” i „Orgin of Symmetry”, może to wszystko było za bardzo poukładane, za porządne, profesjonalne... Może. Może ja jestem z peerelu, a oni z Marsa i ja ciągle cenię sobie jakieś sprzężenia, jakieś obsuwy, jakieś improwizacje na scenie. Pewnie tak. Ale ciągle mam ochotę słuchać tej kapeli w samochodzie, wciąż słychać tam korzenie prawdziwego grania. Bez ściemy, w błocie. Mają po dwadzieścia parę lat, ładne inspiracje (Radiohead, tylko ostrzej). Żeby chłopaki tylko o tym nie zapomniały. W każdym razie czekam na kolejny raz, a to zobowiązuje;).
No i po błocie z Babich Dołów na Witomino, jedna Gdynia, a kilometrów ze dwadzieścia. Autobusy gęste, taksówki niewidzialne, niesłyszalne, spacerkiem o poranku można zobaczyć inny świat. Złapało się wreszcie taksówkę, przejechało obok stoczni, estakadą, wpadło głęboko w poduszki u przyjaciół.

Brak komentarzy: