środa, września 06, 2006

O tej powiesci to jakbym czytal Milana Kundere ;-) Co do Lyotarda i Baudrillarda to czesciowo podzielam twoja opinie. Ich status "prorokow postmodernizmu" wydaje mi sie mocno przereklamowany. Niemniej, w swoich poniekad pionierskich pracach (mam na mysli zwlaszcza "Kondycje" i "Symulakra") udalo im sie przyszpilic pewne procesy spoleczno-kulturowe, ktore wszyscy zauwazali, ale nie wiadomo bylo, jak o tym pisac. Oni napisali. Tu punkty dodatnie dla Francuzow za oryginalnosc, punkty ujemne za filozoficzny kicz.
Co do Huellebecqa, to z powyzszych wzgledow warstwa "ideowa" tych jego powiesci jest spozniona o co najmniej 40 lat: krazyla w nieco mniej oszlifowanej postaci nad Europa i Ameryka (rowniez w literaturze) juz w czasach, kiedy rodzilo sie jego ulubione pokolenie '68. Wiadomo, ze dobra powiesc to cos wiecej, ale przy lekturze Huellebecqua nie moge sie opedzic od wrazenia, ze caly jego warsztat literacki ma za zadanie przeksztalcic te leciwe postmodernisticzne tezy w cos w rodzaju Harry'ego Pottera dla doroslych. Taka symulacja, albo "mozliwosc powiesci" ;-)

(wiem, ze dosc ostro sobie poczynam, ale wynika to z zalu, jaki mam do wspolczesnej literatury w ogole; dlugo by o tym rozprawiac...)

Brak komentarzy: